Ostatnimi czasy podobają mi się różne dziwne rzeczy. Jedną z nich jest tak zwana flankirovka. To współczesne określenie na historyczny taniec z szablami. Jako jego źródło pochodzenia wskazuje się Kaukaz i Rosję – choć ja bym obstawiał Bliski Wschód. Słowo „фланкировка” (flankirovka) pochodzi z języka rosyjskiego i oznacza taktykę militarną związaną z omijaniem lub obejściem przeciwnika, często poprzez atakowanie jego skrzydeł lub tyłów. Jest to termin używany głównie w kontekście działań wojskowych, zwłaszcza w taktyce manewrowej. Samo słowo (flanka) funkcjonuje także w języku polskim, choć tu źródłosłowia upatruje się w języku niemieckim.
Internety dowodzą, że termin ten odnosi się do rosyjskiej szermierki. Jednak obecnie rola tej techniki została raczej ograniczona do tańca i fitnesu. W zasadzie na całym świecie istnieją kluby, propagujące ten sposób spędzania czasu. W Polsce jakoś nie widziałem, ale nie śledzę. U nas, to raczej pojedyncze osobniki sobie praktykują, albo jako uzupełnienie Systemy, czasem jako element na wpół jarmarcznych popisów. Ale ilość mieszkających u nas imigrantów z Ukrainy i Białorusi może spowodować, że za jakiś czas takie sekcje się w naszych fitnesklabach pojawią.
flankirovka
To nawet chyba dobrze? Jakoś nie wierzę w wartość bojową tych ćwiczeń. Ale skakanie z dwiema, prawie kilogramowymi szablami ma dużo zalet zdrowotnych. Protestuję tylko przed przypisywaniem autorstwa tej aktywności Rosjanom.

Z szablami tańczyło się od setek lat. I niespecjalnie wierzę, że miało to charakter jakiegoś super-duper treningu do walki. To, że jeden kozak z drugim po pijaku latał po karczmie z szablą w dłoni, o niczym nie świadczy. Człek po % nie takie rzeczy robił… ale to za młodych lat, teraz już oczywiście nie. Nie mniej jednak z szablami tańczono i to zarówno w wersji półprofesjonalnej (np. odaliski w sułtańskim bu… tym, no haremie), jak i typowo ludowej (jak na przykład nasi górale z ciupagami). W necie znalazłem wzmianki o Bałkanach, Turcji, Bliskim Wschodzie i Iranie. O dziwo, nie ma w tym zestawie Rosji, pomimo że teraz to raczej z nią się kojarzy.

A przecież mogło być zupełnie inaczej. Źródeł takiej praktyki nie musimy odnajdować w obcej nam obecnie ideowo Rosji, a spokojnie możemy się powoływać na ducha Albionu. Może trochę na siłę, bo rzecz się działa w Kraju Przylądkowym (obecnie RPA), ale na początku dwudziestego wieku nie widziano w tym wielkiej różnicy. Oczywiście Brytowie sami z siebie niewiele wymyślili. Do nich te i inne zabawy, po prostu przywędrowały. Hindusów w RPA było sporo, co prawda byli ludźmi drugiej kategorii (jako kolorowi), ale i tak na drabinie społecznej stali wyżej niż ludność tubylcza. W taki sposób mielibyśmy kumulacje w postaci zachodniej cywilizacji liźniętej orientalnym sznytem. Jakby ktoś dobrze pożonglował faktami, to pewnie jeszcze jakieś Tai Chi by mu się w tym bałaganie odnalazło. A reszta, to sprawka pewnej panny Viki, która to…
taniec z mieczem
Victoria Seddon była niezwykłą mistrzynią lekkoatletki i dyscypliny znanej jako „swordsinger”. Termin obecnie funkcjonujący tylko w świecie gier komputerowych. Nasza bohaterka miała na swoim koncie rekord świata ćwiczenia z maczugami. W roku 1906 w Johannesburgu machała indyjskimi maczugami przez 36 godzin z rzędu, bez snu i odpoczynku. Według doniesień prasowych, w tym czasie wykonywała od 200 do 300 krążeń na minutę! Podobno ten rekord obowiązuje do dziś i żadna współczesna kobieta nigdy go nie pobiła.

„Kołysanie mieczem” było niejako popisową wersją ćwiczenia z maczugami. Wykonywało się te same figury, tylko w czasie tych pokazów używano broni. Obowiązywały oczywiście odpowiednie przepisy, mówiące że: „Miecze lub wojskowe szable szybko kołysane były z ciągłym pędem, w okrągłych wzorach wokół głowy i ciała”. Według notki prasowej miecze były ostre, ale nie wierzę, że zbytnio o tę ostrość dbano. Nie mniej jednak, ewolucje wymagały ogromnej umiejętności, kontroli i „obecności umysłu” (nawet niektórzy eksperci doświadczyli blizn). Obecnie używa się tępych imitacji broni (najczęściej kozackiej szaszki). Panna Seddon była jedną z niesamowitych, zapomnianych sportowców przeszłości. Kołysanie mieczem: „Była to czynność, podczas której wymachiwano wojskowymi mieczami lub szablami według wzoru podobnego do indyjskich maczug, jednakże w przypadku wymachiwania mieczem, kluczowe było wyrównanie krawędzi, ponieważ źle ustawione ostrze mogło potencjalnie uderzyć, zranić ciało ćwiczącego„.
Następna odnaleziona nota prasowa pochodzi z listopada 1906 roku. Według niej, panna Seddon rywalizowała z inną klubową swingerką. Była nią pretendentka do tytułu – Alma Vernon. Rzecz miała miejsce w Empire Theatre lub Variety Palace, na oczach kilkusetosobowej publiczności. BTW. obecnie słowo „swinger” nadal odnosi się do aktywności fizycznej, ale na znacznie innym polu – wygooglajcie sobie.
Alma Vernon

Doczytałem się, że doszło wtedy do pewnego zgrzytu. Otóż młodsza pretendentka wygrała owo spotkanie… po prostu kręciła kółka dłużej, ale komisja sędziowska czegoś tam nie uznała (czyżby już wtedy działał PZPN?), a zawody miały być powtórzone. Nigdy jednak do tego nie doszło.
Na zdjęciu, które znalazłem, panna Seddon pozuje z dwoma mieczami. Specjaliści na pewnym forum dla ludzi jarających się bronią białą twierdzą, że są to oficerskie miecze piechoty wzór 1857. Podobno były one często stosowane przez ludzi zwanych „kołyszący mieczem”. Pokazy „kołysania mieczem” pojawiały się czasem na wystawach szermierki i „Wielkich Szturmach” (a cóż to mogło być?). W 1910 roku panna Seddon dała pokaz wymachiwania mieczem z efektem (jak pisała ówczesna prasa) elektrycznym, czyli „bardzo ładnym” i „udanym”.
Nikt nigdy nie podbił jej rekordu ustanowionego w 1906 roku. Czuję, że obecnie nie będzie to już proste. Jeśli ktoś jest chętny, to poniżej cytuję regulamin dla startujących.
- Dopuszczalne są wyłącznie panie służące.
- Należy wykonać nie mniej niż 70 pełnych okręgów na minutę.
- Huśtać należy bez przerwy, od początku do końca, bez odpoczynku i zatrzymania.
- We wszystkich kręgach tylnych barków, przy każdym ruchu, ręce muszą znajdować się nad ramionami.
- Zabrania się żonglowania lub trzymania kijów poniżej uchwytów.
- Używanie „machania wahadłem” lub „pokrętłem” (to prawdopodobnie nazwy niedozwolonych technik) spowoduje dyskwalifikację.
To ostatnie brzmi dziwnie, ale chodzi tu o to, że broń musiała krążyć, a nie tylko bujać się do przodu i do tyłu. A to wymaga dużego zaangażowania ciała.

Jakiś związek z Tai Chi?… w zasadzie żaden. No może poza tym, że jak ktoś ćwiczy formy z szablą, to chyba dobrze jest umieć kręcić takie młynki (nie, żeby od razu tak skomplikowane jak obecnie w tańcu z szablami stosują), chociażby po to, by władanie szablą szło z ciała, a nie z ręki. I to tyle.
Jeśli podoba Ci się moja twórczość i chciałbyś mnie wspomóc w realizowaniu pasji ćwiczenia i propagowania Tai Chi możesz mieć w tym niewielki udział.
Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.
Dziwne, że filmu nie zamieściłeś:
https://www.youtube.com/watch?v=hTlOUGJoR_8?si=YmTFDk6RZn1hexAM
Po obejrzeniu trochę więcej zrozumiałem. Np pkt 4 i 5 zasad.
Zaćmienie, zaćmienie umysłu. Przyznam się tu, że nie lubię tego tekstu bo mam wrażenie że mogłem go napisać lepiej. Ale poszło jak poszło…
Nigdy nie wiadomo, może zainspirowałeś jaką przyszłą królową maczug 😉
..4 i 6. Piąty jest zupełnie jasny ;p
„machanie wahadłem” to prawdopodobnie taka technika szła „dzieweczka do laseczka”, a „pokrętła” też nie rozumiem ale zostawiłem w miarę oryginalne nazwy technik. Bo to tak jakbym zmieniał „Leniwe poprawianie ubrania” na „Zakładanie połów kontusza” choć na siłę dałoby się to jakoś porównać.
KO, knob, to nie tylko pokrętło, ale też (lub przede wszystkim) gałka. Chodzi o okrągłe grubienie rękojeści na samym jej końcu. Nie można chwytać od góry za tę gałkę i bujać maczugą.
o widzisz… mądrego dobrze z rana posłuchać. Faktycznie.