Inne widzenie Tai Chi – zmiana optyki – part IX

Nawet nie sądziłem, że ten cykl będę ciągnął dłużej niż inne, które wymyśliłem. Ale taki temat rajcuje mnie bardziej i, jak by tu powiedzieć, czuję, że mnie rozwija. Dziś będzie jednak trochę inaczej. Nie do końca będzie o jednym stylu, jednej odmianie Tai Chi, a o zmianach zachodzących z biegiem czasu.

Na filmie, który możecie obejrzeć poniżej, widać początek formy 37 ruchów w wykonaniu dwóch, wysokiej klasy, praktyków. To, wedle mojej wiedzy, tak zwana pierwsza sekcja tego układu. Wykonanie jest w miarę synchroniczne, co pozwala na dokonanie porównania ruchów.

Jeśli ktoś pogrzebie na moim blogu, powinien bez problemu zidentyfikować ćwiczących. Ten po lewej to Huang Sheng-Shyan, a po prawej dużo lepiej znany – Cheng Man Ching. Obaj wykonują dokładnie tę samą formę wywodzącą się ze stylu Yang. Z tą różnicą, że Cheng Man Ching jest jej autorem, a Huang Sheng-Shuyan jest jego uczniem.

Zapraszam na seans.

student vs teacher

Gdybym nie wiedział od kogo uczył się mistrz Huang, powiedziałbym że to dwa odmienne style są. Podobne do siebie, operujące tą samą formą, ale inne. Powyższy film jest jednak dowodem na to, że nauka Tai Chi tylko na początku polega na dokładnym odwzorowywaniu technik. Miarą mistrzostwa nie jest jednak bycie kopią swojego nauczyciela. Objawem geniuszu jest odnalezienie w tym swojej ścieżki.

Oczywiście możemy założyć, że wykonanie Cheng Man Chinga jest niczym wzorzec metra z Sevre. Taki jest kanon i już. Widać jednak wyraźnie, że Huang poza ten kanon wyszedł, a mimo wszystko zachował to coś, ten core. Ci, którzy widzieli tak zwane pięć ćwiczeń rozluźniających mistrza Huanga, bez problemu zauważą ślady tych praktyk w jego wykonaniu formy. Już w otwarciu formy widać, że Huang wsadził tam element pochodzący z własnego zestawu ćwiczeń. On po prostu wypracował pewną koncepcję, z której wyewoluowała praktyka. Ciekawe, co Chen Man Ching powiedziałby na taki widok? Cmokałby zażenowany? A może pokiwałby głową ze zrozumieniem?

Wrócę tu do swojej, nie tak bardzo odległej praktyki. Mistrz Yang Jwing Ming w Brennej, w czasie jednego ze swoich porannych wykładowarsztatów powiedział: „Jeśli spotkamy się za 10 lat i będziecie ćwiczyć dokładnie tak jak ja – to znaczy, że niczego się nie nauczyliście”. Oczywiście można długo polemizować z jego opinią. Bo któż by nie chciał być na poziomie mistrza Yanga? No dobra, znam kilku Chenowców, którzy by nie chcieli i vice wersa 🙂 (bez urazy – oczywiście). Ale te słowa bardzo mnie wtedy zafrapowały. Bo jak się mam uczyć, jeśli z definicji muszę w przyszłości pozbyć się tego wzorca? Wtedy ciężko mi było takie rzeczy zaakceptować. Obecnie moja forma stylu Yang już nieco odbiega od tego czego się uczyłem. Ale żeby być zupełnie szczerym, to „moje” modyfikacje raczej nie wynikają z jakiś systemowych przemyśleń, a raczej z podkradania pewnych koncepcji od ludzi, których w międzyczasie spotkałem.

zmiana i szansa są blisko spokrewnione

Sam proces zmieniania wydaje się rzeczą prostą, ale niestety tak nie jest.

Wymaga wyzbycia się tego, co się już umie (albo co się nam wydaje, że umiemy). Szczególnie w zewnętrznej (powierzchownej) warstwie swoich umiejętności. To niby najprostsze, kiedy niczego poza tą powierzchowną umiejętnością nie posiadamy. Nie tak dawno jeden z instruktorów spytał mnie o kopnięcie z wyskoku, o którym czytał w jednej książce. I że on by chciał to wsadzić do swojej formy. Takie kopnięcie z wyskoku występuje w np. Lao Jia Janka. Ale do formy, którą ćwiczył znajomy trochę nie pasowało. Mam wrażenie, że zmieniłoby zbyt wiele, gdyż nie za bardzo jest skąd wziąć do niej dynamikę z poprzedniej sekwencji. No, chyba żeby dołożyć jako jeszcze jeden ruch… aż spróbuję teraz… sorki zaraz wracam 🙂 (20 minut później) Za cienki jestem w wymyślaniu nowych sekwencji, te wszystkie przejścia wydawały mi się zbyt sztuczne. Ale zapiszę pomysł w notatniczku i może kiedyś? 🙂

Teoretycznie, to można by w to miejsce wsadzić kopnięcie kaczki mandarynki. Na pewno byłoby to widowiskowe, ale po co? To nie będzie żadna wartość dodana do ćwiczonej akumulacji i manifestacji. To w niczym nie poprawia formy, a tylko psuje jej narrację. A jeśli coś jest zbędne, to po co to dokładać?

Wracając do meritum. Mistrz Huang zmienił i dobrze to wyszło. Ja bardzo żałuję, że nie dane mi było prześledzić tego procesu. Ciekawe czy to była ewolucja, kiedy co jakiś czas zauważał jak pojawiały się dodatkowe aspekty ruchu? I jak początkowo z nimi walczył, traktując je jako błędy, by z czasem stwierdzić że nie warto? A może to była rewolucja? Taka zmieniająca coś w jeden dzień kiedy pomyślał sobie, że można byłoby sprawdzić czy te rzeczone pięć ćwiczeń można „przerysować” w formie, żeby uczniowie lepiej zrozumieli po jakiego gwinta je ćwiczyć? I tak zostało… Nie dowiemy się już.

Ale pewnie będę miał okazję przeżyć pewną rewolucję już niedługo. Jedziemy do Chin, do mistrza Zhai’a, po czteroletniej przerwie. Zobaczymy jak bardzo zmieniała się forma mistrza w stosunku do naszych wyobrażeń opartych na naukach sprzed „pancośtam”. Rodor już się nie może doczekać, kiedy dowie się: „A od teraz robimy to inaczej”. Ja też nie.


1

Jeśli podoba Ci się moja twórczość i chciałbyś mnie wspomóc w realizowaniu pasji ćwiczenia i propagowania Tai Chi możesz mieć w tym niewielki udział.
Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.


4 komentarze do “Inne widzenie Tai Chi – zmiana optyki – part IX”

  1. KO napisał:
    „Powyższy film jest jednak dowodem na to, że nauka Tai Chi tylko na początku polega na dokładnym odwzorowywaniu technik. Miarą mistrzostwa nie jest jednak bycie kopią swojego nauczyciela. Objawem geniuszu jest odnalezienie w tym swojej ścieżki”.

    Mam nadzieję, że kolega nie odkrył powyższego właśnie teraz. 😉
    Permanentnie rozmawiam o tym wszystkim z uczniami. Otwarcie. Gdy zrozumiemy zasady, możemy w zasadzie wszystko! To oczywiście nie dotyczy tylko kung fu.
    Przy czym – jeśli można zażartować – odnalezienie własnej ścieżki nie zawsze jest objawem geniuszu. 🙂

    Odpowiedz
    • Trochę mi zajęło dojście do wniosku że powinienem to napisać. Ale oczywiście dość długo usiłowałem być przynajmniej dobrym kopistą. Bez skutku. Ale to chyba naturalna droga.

      Odpowiedz

A co Ty myślisz na ten temat? Dodaj komentarz