Lao Jia – czyli stara forma lub też ramy. Większość praktykujących Taiji kojarzy termin Lao Jia ze stylem Chen. Zupełnie niesłusznie. Terminem tym oznacza się formę, która obowiązywała przed jakąś „rewolucją”. W przypadku stylu Yang, Lao Jia to stara forma, ta przed modernizacjami Yang Chen Fu. W przeciwieństwie do Xiao Jia czyli nowej formy. Można powiedzieć, że forma Yang Jwing Minga to pewna odmiana tej Xiao Jia. Ja wiem, znam tę opowieść o źródle leżącym w formie Yang Ban Hou, ale YMAAowska forma jest bardzo podobna do tej, którą wykonują spadkobiercy Yang Chen Fu.
Dlaczego o tym piszę? Bo znalazłem w Warszawie nauczyciela, który tego starego stylu uczy. O nim samym napiszę innym razem. Dziś o samym stylu.
Do parku Skaryszewskiego pojechałem nieco z nudów. Już rok wcześniej namierzyłem człowieka uczącego Qi Gongu w warszawskich Łazienkach, ale jakoś nie miałem natchnienia. W tym roku, jako że musiałem lekko odpuścić trening, postanowiłem pojechać i się przekonać. Skaryszak mam 31 minut autobusem od domu, więc jakby co strata niewielka, a że park ładny to można powiedzieć – żadna. Muszę przecież wiedzieć co się w warszawskim światku Taiji dzieje.
Na pierwszym spotkaniu ćwiczyliśmy tylko Qi Gong (dokładnie osiem kawałków brokatu – pisałem już o tamtym spotkaniu), ale było to tak fajnie podane (prosto i z elementami pracy wewnętrznej), że postanowiłem obejrzeć jeszcze jak wygląda nauka formy i ona sama oczywiście.
Formy naucza Jan Gliński – capo di tutti capi Lao Jia na Polskę (ale o nim, jak już pisałem, jeszcze będzie) i pomaga mu w tym jego asystentka Marzena. Często dzielą ludzi na dwie grupy. Mniejszą dla tych, którzy znają całą formę i większą, którzy formy się dopiero uczą – ja sobie stanąłem do tej drugiej.
Lao Jia styl Yang
Marzena często powtarza cały fragment formy dużo przy tym mówiąc, opisując ruch. Gadatliwość kobiet jest w zasadzie przywarą, ale w tym przypadku to zaleta pozwalająca łatwiej się skupić na próbie wykonania ruchu. Poza tym Marzena okazała się bardzo miłą, wiecznie uśmiechniętą i uczynną dziewczyną. Nieco inaczej uczy Jan. Kiedy trafiamy pod jego „opiekę”, nie ma mowy o źle postawionej nodze, czy nieprawidłowym kącie ruchu. On sam wszystko dokładnie rozbiera na czynniki pierwsze. Natomiast w czasie robienia formy już mówi o wiele mniej. Na tym etapie nauki formy nie ma w zasadzie mowy o jakiś specyficznych zasadach oddychania, pracy pleców czy pracy z „energetyką”. Może to norma, a może tylko specyfika treningu dla początkujących. Dla mnie, przyzwyczajonego do YMAAowskich standardów, to nowość.
Fajnie jest zaczynać wszystko od początku, choć ciężko jest się wyzbyć starych nawyków (i na dokładkę nie bardzo chcę się ich wyzbywać). Niby forma ma taką samą kolejność ruchów co ta w YMAA. Niby są one nawet dość podobne do siebie. Ale na tym koniec. Przenoszenie ciężaru to już inna bajka. Wzrok pracuje inaczej, kąty wykonywania niektórych technik są inne niż w YMAA, praca ze środkiem ciężkości, praca nóg. To niby nie problem, ale jak się skupić na „flow” kiedy trzeba pamiętać, że teraz ręka to albo tamto? Nie ma lekko.
Te kilka treningów uświadomiło mi, że jednak pewne rzeczy są uniwersalne dla tych dwóch odmian stylu Yang. Zarówno w sferze zewnętrznego ruchu, technik jak i pracy wewnętrznej. Nie będę tego opisywał, bo to moje prywatne, nieopisywalne doświadczenia są.
mieszanie nauk?
Zawsze uważałem, że niektóre style się ze sobą kłócą. Np. ćwiczyłem przez pewien czas styl Wu – tamte pozycje były bardzo wysokie, a w przekazie mistrza Yang Jwing Minga dąży się raczej do tego, żeby były w miarę możliwości długie i niskie. W rezultacie skracały mi się te w stylu Yang, a te w stylu Wu były za długie. Może byłem po prostu za cienki na to, żeby mieszać? Tu też są różnice. W samej postawie, np. w YMAA palce i pięta na jednej linii, a palce przedniej nogi(*1) lekko wkręcone do środka (na taką białożurawiową modłę), w Lao Jia między stopami ma być korytarz na szerokość jednej stopy i o wkręceniu nie ma mowy. Mam nadzieję, że tym razem już dorosłem do tego, żeby nie unifikować obydwu stylów do jednego, nierozpoznawalnego wykonania.
Jak już pisałem – fajnie jest zaczynać od początku. Pamiętam swoje pierwsze lekcje Shotokanu. Kiedyś stanąłem za grupą 7 latków (w jednym szeregu z ich mamusiami 😉 ) i okazało się, że niewiele umiem, a wszystko co robię jest złe, za miękkie, bez życia i siły, a tak w ogóle to mam zrobić kilka pompek i to mi dobrze zrobi. Takie doświadczenie opróżniania umysłu z pychy jest przydatne. To ustawia człowieka na długo. Szkoda tylko, że nie wszyscy chcą tego doświadczyć. Ale jest i druga strona medalu. Łatwo jest zaczynać. Przyrost umiejętności jest wtedy duży. Bo to na przykład szybko uczymy się formy i szybko przybywa nowych ruchów. A potem już nie ma tak dobrze, bo trzeba dziergać szczegóły.
pochylanie głowy
Jak to mistrz Yang Jwing Ming kiedyś powiedział: „Trzeba pochylić głowę i obrabiać swoją grządkę i nie oglądać się na innych. Jak podniesiemy głowę, to wszyscy inni będą daleko z tyłu.” Lubię ten cytat.
1
Jeśli podoba Ci się moja twórczość i chciałbyś mnie wspomóc w realizowaniu pasji ćwiczenia i propagowania Tai Chi możesz mieć w tym niewielki udział.
Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.
Ale wróćmy do Lao Jia, bo kręcę jak autobus linii 518 po Tarchominie. Czy będę ćwiczył Lao Jia? Chyba tak, na razie nie widzę problemów w łączeniu, a wprost przeciwnie – widzę jak to się uzupełnia. Patrząc na techniki nieco z innego punktu, widzę więcej, a w każdym razie wydaje mi się że tak jest. Trochę mi brakuje zastosowań i ćwiczeń w parach, ale rekompensuję to Qi Gongiem, pracą wewnętrzną i zhang zhuangami. Tak więc nie będzie to, mam nadzieję, tylko wakacyjna przygoda. Na razie ćwiczę samą formę, ale czekam na pchające dłonie…
ps. fotki (autorstwa Marzeny Rostkowskiej) pochodzą z blogu Lao Jia – link znajdziecie po prawej stronie ekranu.
(*1 – zauważyliście, że adept Taiji jest zbudowany inaczej niż normalny człowiek? Mamy przednie i tylne nogi na ten przykład i kilka innych dodatkowych narządów 😉 )