Po festiwalowe kadry

Festiwal się odbył. Wybrzmiały ostatnie akordy, opadły dekoracje zdejmowane pod czujnym okiem Marzenki i Kahuny. Przyszedł czas na sprzątanie.

Ja sprawnie spakowałem swoje zabawki, wymieniłem misiaczki ze starymi i nowymi znajomymi. Na koniec, jeszcze przez chwilę poudawałem, że pomagam organizatorom zwinąć dekoracje, a potem zabrałem swoją walizkę i podreptałem na Poniatowszczaka, w drogę powrotną do domu… Trochę bałem się schodów prowadzących na przystanek na moście. Żal mi było walizki. Może i kolor ma mało kamuflujący, ale była ze mną i z Danusią w Guangzhou, Guangfu i Pekinie. Dźwignąć ją, dźwignę… ale czy rączka wytrzyma? Tym razem była jednak lekka…

Dwa dni wstecz, ledwo ją sturlałem po pochylni. Musiałem się też mocno zasadzić, żeby wrzucić ją do samochodu – była pełna książek. W sobotni poranek jechałem na drugą edycję Festiwalu Qifit. Pamiętacie zeszłoroczną? Taką dwudniową relację w internecie prowadzoną z dziwnych miejsc? Nienajlepsza jakość materiałów, partyzancki montaż… Przypomniały mi się czasy, kiedy z kumplem próbowaliśmy rozkręcić kablową stację telewizyjną… statyw z kija od szczotki śni mi się po dziś dzień. Wtedy to, na koniec, Marcin zapowiedział: „Do zobaczenia za rok! Mam nadzieję, że już w przestrzeni fizycznej”. Nie wierzyłem. W zasadzie tamten schemat bardzo mi się podobał. Umożliwiał udział „wystawców” z całej Polski. Nie wierzyłem, że w Warszawie znajdzie się tyle osób, żeby zapełnić jakąś sensowną salę.

a o to cała ta zwariowana brygada

Na salę dotarłem pierwszy, oczywiście poza Marcinem, który, mam wrażenie, że na te kilka dni przeprowadził się na Solec. Podejrzenia potwierdziła Marzena, widocznie zaniepokoiła się, że nie nocuje w domu i regularnie dowoziła mu jedzenie. Przyjechałem tak wcześnie, bo miałem sporo do rozkładania. Na festiwalu przede wszystkim chciałem pokazywać książki. Nie miałem wielkiej nadziei, że przyjdzie jakaś masa ludzi. Nawet ułożyłem sobie plan, wybrałem kilka warsztatów, które chciałem odwiedzić. Miałem też zamiar uruchomić na blogu chat, licząc na to, że ktoś zechce ze mną pogadać w trakcie.

Pierwszy chętny do zapoznania się z moimi książkami pojawił się jednak już w piętnaście minut po otwarciu bram Muzeum Azji i Pacyfiku! Od tego momentu, przez dwa następne dni, tylko gadałem i gadałem. Aż bolało mnie gardło. Ale byłem szczęśliwy – tak dużo osób interesowało się tym co przytargałem! Wróciła mi wiara w to, że ludzie jednak nadal potrzebują książek.

nie lubię tłumów, ale ten radował mi serce

Ruch wokół mnie był tak duży, że nie jestem w stanie opisać tego wydarzenia jako jednej spójnej relacji. Za dużo się działo, zdecydowałem się zatem na poniższą formę.

Kadr 1

Na przeciwko mnie, po drugiej stronie sali, swoje stoisko miał, między innymi, Marek Baliński. Niby to podszedłem się przywitać, ale przy okazji obejrzałem sobie zawartość jego kolekcji. Dużo wydawnictw zagranicznych, ale jeszcze dwa polskie. Oba nakłady już wyczerpane. „Żywe Taijiquan…” Jana Silberstorffa osiąga nawet spore ceny jak na książkę. Mieliśmy nawet okazję chwilę pogadać o pieczątkach – Marek przytargał tego całą kolekcję. Okazało się, że korzystamy z tej samej marki pasty z tuszem.

Marek zrobił fajny pokaz formy. Nie przejął się tym, że to pokaz i wykonywanie formy rozpoczął od dłuższej chwili Zhan Zhuangu. I kiedy ludzie zaczęli się już zastanawiać co się dzieje, pokazał formę stylu Chen. Powoli, dokładnie i dobrze. Chłop potrafi zbudować napięcie. Marek był bardzo aktywnym uczestnikiem warsztatów. Zarąbisty był warsztat ostatniego dnia. Wielka szkoda, że nie mogłem wziąć w nim fizycznego udziału, bo oglądanie tego na powtórkach (są w necie – na końcu wpisu szukajcie), jest jak oglądanie meczu zza płotu.

Kadr 2

Mistrz Nam. Niekwestionowana osobowość festiwalu. Spotkaliśmy się po ponad dwudziestu latach. Choć on o tym nie wiedział, ale to materiał na #osobnyodcinek. Okazał się być człowiekiem niezwykłym, radosnym, energetycznym, otwartym i wiele innych pozytywnych słów. Niczym pan Wołodyjowski – w małym ciele, wielki duch. Jego pokazy, choć nieco zbyt sportowe, to mistrzostwo świata. Sport nie jest zły, sport jest dokładny i wymagający.

mam zdjęcie z mistrzem, ps. teraz widzę, że koszulkę miałem jak najbardziej na temat

Mistrz Nam na do widzenia obszedł cały festiwal i pożegnał się ze wszystkimi bardzo serdecznie. Miło z jego strony. Lubię tego człowieka.

Kadr 3

Ekipa Fundacji czyli Aniołki Pana Jana (i kilku diabełków do kompletu). Nie widzieliście ich? Byli wszędzie niczym pszczółki na łącę. Ja to widziałem. To co wydawało się proste, było poprostu wynikiem ich przygotowań. Wszystko chodziło jak w zegarku i nawet tradycyjne spóźnienie Piotra Zięby niczemu nie przeszkodziło. W tym wszyskim, niczym tasmański diabeł, biegał Marcin w roli frontmena, konferansjera, technicznego, inspicjenta, menadżera i, dopisz sobie co chcesz, całej imprezy. Chwilami się go bałem, wyglądał jak Banshee. Patrzyłem tylko kiedy uniesie się nad tłumem z rozwianymi, długimi, czarnymi włosami… no, chyba trochę pojechałem (z tymi włosami oczywiście). Nie jadł, nie pił (a w każdym razie nie częstował), ale wszędzie było go jeszcze więcej niż zazwyczaj.

na dokładkę co i rusz robili jakieś pokazy…

Chciałem tylko zaznaczyć, że organizatorzy pucharu Polski Wu Shu powinni przyjść na tę imprezę i spłonąć ze wstydu na środku sali. Naprawdę wiele mogliby się nauczyć. BTW. Na najbliższych zawodach nie będzie walk, bo jest za małe zainteresowanie, pewnie dzięki temu będzie większe ;).

Tu powinien być Kadr 4. Jeśli ktoś się zastanawia dlaczego go nie ma, to wyjaśniam: cztery (四 sì) – chiński odpowiednik zachodniej trzynastki. Budzi skojarzenia ze śmiercią (死 sǐ). W Chinach budynki, w większości, nie mają czwartego piętra. 


1

Jeśli podoba Ci się moja twórczość i chciałbyś mnie wspomóc w realizowaniu pasji ćwiczenia i propagowania Tai Chi możesz mieć w tym niewielki udział.
Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.


Kadr 5

Pierwszego dnia, w zasadzie nie mogłem nawet odejść na chwilę od stoiska z powodu zainteresowania książkami, miałem farta, bo Kahuna przyniosła mi kubek herbaty (very dzięki). Festiwal wrócił mi wiarę w to, że książki są potrzebne i że warto się nimi zajmować. Dużym zainteresowaniem cieszyły się pozycje o Qi Gongu – choć jest ich niewiele (tych dobrych oczywiście), ale i te mówiące o samoobronie czy szermierce też znalazły swoich amatorów. To, co mnie martwi, to fakt, że nie udało mi się zainteresować ludzi książkami z pogranicza. Ani „Kalarippajattu – holistyczna sztuka walki z Indii” ani „Procologia ” nie wzbudziły zainteresowania. Ale ja będę o te książki walczył, bo warto.

spory ruch przy czerwonym stole

W czasie festiwalu podjąłem się poprowadzenia dwóch warsztatów. Pierwszy, właśnie o książkach, poszedł z playbacku, drugi – poprowadziłem osobiście, na skrzypiących deskach muzealnej sali. Udało się, dzięki mojej Danusi, która dowiozła mi jakąś kanapkę i na chwilę zastąpiła przy czerwonym stole.

Kadr 6

Kontakty. Jakby co, to jesteśmy w kontakcie – powiedziała pluskwa do pluskwy. Żarcik. Oczywiście chodzi o ludzi, którzy podchodzili pogadać o książkach. Poznałem w ten sposób Łukasza. Łukasz Duszak prowadzi szkołę Shaolin w Warszawie. Bardzo wymagający… lepiej się nie spóźniajcie na jego zajęcia, bo będziecie pompować. Jak za starych dobrych czasów. Chłopak lubi starą fantastykę, ja też, choć on jest z takiego rocznika, że musielibyśmy najpierw zdefiniować słowo „starą”. Zainteresował się pewną płytą. Niby to taki nowoczesny i oczytany człowiek, a nie wiedział co to jest standard VCD.

Spotkałem też ludzi, którzy deklarowali mi pomoc przy tłumaczeniach i przy edycji tekstów. Przyszły też takie miłe panie. Chciałem im dać wizytówkę, na wypadek gdyby miały ochotę poczytać trochę bloga, a tu jedna z nich mówi: „Dziękujemy, mamy już w ulubionych”. No ja Cię!!! CZYTELNICZKI!!! (pozdrawiam serdecznie przy okazji). I to na dokładkę takie, których ja wcześniej nie znałem. Bardzo miłe spotkanie. Już rozumiem pisarzy, którzy jeżdżą na te swoje wieczorki przy winku. Oni chcą się cieszyć kontaktem z ludźmi, którzy lubią to, co oni robią.

czytelniczki, gatunek pod ochroną

Rozmów przeprowadziłem tak dużo, że jeśli połowa z nich się zrealizuje, to i tak będzie wspaniale.

Kadr 7

Bardzo mnie cieszyło, że pojawiło się tylu moich znajomych. Oczywiście niektórych spotykam na treningach, ale tu mieliśmy możliwość, trochę „poza pracą”, pogadać o duperszmitach, o ploteczkach. Po prostu pogadać.

Pojawił się Rodor i Łukasz. A takkże Grupa AA czyli Adaś i Aśka. Adaś nawet dwukrotnie! W sobotę wyrwał się na wolność… to znaczy, chciałem powiedzieć, przyjechał sam. Podobno relacjonował wydarzenia festiwali na mediach… pewnie latami będę to odkręcał. Do kompletu Aga, Jacek, Robert, co go dawno nie widziałem, a jak nie wymieniłem jeszcze kogoś, to przepraszam.

Miałem możliwość przedstawić Jankowi Rodora. Okazało się, że Janek go zna z mojego bloga. Szkoda, że był zbyt zajęty, żeby poznać resztę towarzystwa. A może i dobrze? Tyle indywiduów za jednym zamachem mogłoby mu zabużyć światopogląd. Chyba wystarczy, że ja mu go zaburzam?

Kadr 8

Warsztaty. Jak już wspomniałem, zrobiłem sobie listę warsztatów, na które chciałem dotrzeć. Uczyć się można od każdego, kto jest lepszy od mnie. Dotarłem tylko na swój, ale tylko dlatego, że Danusia zastąpiła mnie przy książkach. Następnego dnia udało mi się wziąć udział w panelu dyskusyjnym o „Wizji rozwoju Tai Chi i Qi Gong…” (strasznie długi tytuł) i tu mówiłem trochę o sensie siedzenia w krzakach i ćwiczeniu. Na szczęście reszta mówiła z większym sensem. Było o budowie dyscypliny, o przekazywaniu wiedzy i o wprowadzaniu treningu do szkół.

Tomek Nowakowski. Bez sesji pchania rąk do domu nie wraca

Fakt organizacji w jednym miejscu tylu warsztatów treningowych tak różnych praktyków, to świetny pomysł. Jeśli ktoś przyjechał, to za jednym zamachem mógł, niczym w chińskiej knajpie, spróbować tego i owego. Andrzej Kalisz pokazał czym jest „Taniec zdrowia”, Marek Baliński mówił o „Strukturze ciała Tai Chi”, Tomek Eichenberger wprowadzał w „Pięć kierunków rąk w chmurach”, a Włodzimierz Wieliczkowski prezentował podstawy „Taoistycznej Jogi”. Tomek i Anastazja po swojemu zrobili fajne zajęcia. Ja w tym wszystkim pogadałem o książkach i pokazywałem jak się łapie ptaszka… ups… dziwnie to zabrzmiało. Oczywiście chodziło mi o „łapanie wróbla za ogon”, żadnego hardcoru.

łooo i poooleeeciał w malinowy gaik

Chciałem pomówić trochę o stosowaniu nazw ruchów do nauki. O takiej swoistej technice zapamiętywania szczegółów techniki, poprzez opowiadanie historii i odwołania do kalki kulturowej. Miałem trochę pecha, przede mną warsztat prowadził mistrz Nam. Mistrz, jak to mistrz, jak ma coś do powiedzenia, to nikt mu nie będzie przerywał. W rezultacie swój warsztat musiałem poważnie skrócić. Na śmietnik poszły dwa tygodnie konsultacji i przygotowywanie przykładów nazw tradycyjnych i tych wykuwanych w treningowym boju. Nie zdążyłem pokazać jak zmienia się zrozumienie ruchu wraz ze zmianą jego nazwy…

Tomek i Anastazja pokazywali układy synchroniczne

Dzięki Adasiowi pokazałem „Kotka myjącego buzię”, który okazał się być hitem mojego wystąpienia. No cóż, gdybym miał Adasiową shenfę, pewnie sam mógłbym być gwiazdą swoich warsztatów.

Ale i tak jestem zadowolony. Na koniec mojego warsztatu podszedł do mnie pewien adept Wing Tsun i poprosił o przybliżenie idei „kotka” – wydawał się być zaskoczony użytecznością tej techniki.

mistrz Nam, cały na czerwono

Kadr 9

Do zobaczenia za rok. Tak. Bo mam nadzieję, że to nie była ostatnia edycja. I mam nadzieję, że usiądziemy sobie wokół ringu, na którym dwóch zapaśników sumo będzie nam umilało czas walką, a długonoga brunetka zestrzeli jabłko swoim ostrym jak brzytwa kolczykiem. Ja go nie będę łapał… wolę inną kwestię: „Ty, ty, ty i jeszcze ty… przepraszam, ale jestem odrobinę zmęczony”. Dobra, koniec żartów. Janek powiedział, że jak festiwal będzie się tak rozwijał, to za rok widzimy się na Stadionie Narodowym. Zauważyłem, że w tym momencie Marcin trochę się zadumał, więc?…

Prawda jest taka. Impreza była świetnym przykładem, że można zrobić dobrą promocję ćwiczenia Tai Chi i Qi Gong. Festiwal przyciągnął więcej ludzi niż trzy ostatnie edycje Pucharu Polski Wu Shu razem wzięte. Czyli co? Da się? Da się! Można? Można! W otwarte drzwi muzeum wchodzili nie tylko praktycy, ale nawet ludzie zupełnie przypadkowi, którzy np. wyszli z psem na spacer. Jestem pewiem, że my, wystawcy, przekonaliśmy do treningu kilka osób. Inni zrozumieli, że poza ich sekcją też są fajni ludzi, z którymi można… tą, no… herbatę wiadrami pić. A jak ktoś nie chciał tego zauważyć, to… jego problem i jego pokęcony kodeks bushido – nie moja sprawa. I boken mu na drogę.

Bo ta impreza była dla tych, co chcą…

Powidoki

Poniedziałek rano. Po dwóch dniach za czerwonym stołem, wylazłem z domu poćwiczyć. Moja znajoma pani od stowarzyszeniowej grupki, już z daleka machała i krzyczała jak to żałuje, że jej nie było i czy pokażę je pchające ręce. No, tak dobrze jak Tomek lub Andrzej napewno nie, ale tyle ile umiem… czemu nie?

Potem własny trening, było lepiej niż zwykle, widać przesiąkłem umiejętnościami spotkanych tam ludzi. No żarcik, tak to nie działa, niestety. Ale myślę, że pewność siebie wzrosła tak +20. I to właśnie poczułem. Za rok.. a ktoż wie, co będzie za rok? Może zrobimy to razem z gośćmi z Betelzegi.

Krzywym okiem KO

przykłady mobingu są nadal bardzo częste, Marta! Ja nie poznaję koleżanki…
Poloneza czas zacząć. – Podkomorzy rusza I z lekka zarzuciwszy wyloty kontusza,
I wąsa podkręcając, podał rękę Zosi I skłoniwszy się grzecznie, w pierwszą parę prosi.
wilk już jest i tylko wam, dziewczyny, kapturków brak,

12 komentarzy do “Po festiwalowe kadry”

  1. Na tego typu imprezie nie powinno się dzielić uczestników na miszczów i nie miszczów. Stealing the show jest fine, stealing time już nie. Takie jest moje zdanie. Mam nadzieję, że przynajmniej wycisnąłeś z Nama jak to naprawdę jest z tym Viet Tai Chi po wspólnej foto sesji 😉

    Odpowiedz
    • Namowi należy się honorowy tytuł mistrza, chociażby za staż. Oprócz tego, była jeszcze kategoria master class – ale to bardziej z powodów marketingowych, choć w tej kategorii byli ludzie gwarantujący dobry poziom warsztatów – np. Marek.

      Co do wyciskania czegokolwiek z Nama – okazał się być bardzo fajnym, otwartym człowiekiem, ale tylko Ty umiesz gadać z Wietnamczykami.

      Odpowiedz
  2. Jiuzhizi – tradycyjny malkontent :). Jak dla mnie, to impra była fajna, chociaż oczywiście – i nie mogło być być inaczej – były magiczne energie i „szklane kule” 😉

    Odpowiedz
  3. Jeśli impreza wyglądała tak, jak przeczytałem w felietonie, to szacun. Ciekawi mnie w jaki sposób reklamowano festiwal. Tylko w internecie, czy też bardziej tradycyjnie (ulotki, plakaty itp.)?

    Odpowiedz
    • Net przede wszystkim, reklama szeptana czyli jeden drugiemu powiedział – to zadziałalo ale było też reklama zewnętrzna, w tym że nie plakaty – wiem o jakiś nośnikach elektronicznych

      Odpowiedz
      • Komentarze pod zdjęciami na końcu wpisu przebiły wszystko. :))
        Na pewno festiwal przyciągał różnorodnością atrakcji: widowiskowe pokazy, interaktywne warsztaty, śmiałe prelekcje, przełomowe dyskusje, egzotyczne stroje, magiczne rekwizyty, tajemnicze kobiety, mężczyźni z przeszłością… 😉 A poważniej: gratulacje dla Was wszystkich za wspólną, wartościową inicjatywę.

        Odpowiedz
  4. KO napisał:
    „Namowi należy się honorowy tytuł mistrza, chociażby za staż”.

    Nie poznałem Nama osobiście ale dużo o nim słyszałem. Miałem kumpli, którzy z nim ćwiczyli.
    O mistrzu wspomniałem podczas wywiadu dla The Journal of the Tai Chi Union for Great Britain. W całą rozmowę wkręcił mnie Mark Langweiler. Kazałem jednak wykreślić „smaczek” o tym, jak to przebierano Nama za kobietę gdy ten uciekał przed służbami. (-;

    https://taichi-kungfu.pl/images/www/page/wutaichi-html/teksty/2019/Wywiad-dla-Journal-Of-The-Tai-Chi-Union-2019.pdf

    Odpowiedz
      • Oglądałem w internecie na żywo czy jak to się teraz mówi on-line (oczywiście nie całość bo jak to w weekend zabrakło czasu 🙂 )_, ale bardzo mi się podobało. Jeśli relacja jest zapisana to na pewno jeszcze wrócę do niektórych prelegentów….w sumie dużo fajnych rzeczy pokazywaliście masteclas bardzo fajnie prowadził
        Marek i Piotr generalnie wszyscy bardzo na plus….i chyba było całkiem sporo ludzi bo czasami kamera pokazywała sporą grupkę słuchaczy.

        Odpowiedz

A co Ty myślisz na ten temat? Dodaj komentarz