Pod murami Guangfu vol.2

Ostatnio usłyszałem, że o ostatnim wyjeździe do Chin gadam i gadam, i skończyć nie mogę. Ano nie mogie (jakby to Wiech napisał), bo działo się i działo. Niestety, nie mam ostatnio czasu, żeby zbyt często poświęcać się pisaniu na bloga i moje plany wydawnicze ciągle się opóźniają. Całe szczęście – lista tematów, które chciałem upublicznić zbliża się do końca, byłoby głupio (daj Panie Boże w łaskawości swojej) pojechać jeszcze raz i mieć nadal zaległości z 2024.

Przechodząc do meritum. Przypominam: chadzaliśmy sobie rano pod mury. To, dla przypomnienia, takie miejsce, gdzie zbierają się ludzie i ćwiczą sobie rano Tai Chi. Na Tarchominie takim miejscem jest mój park. Tam też kilka osób przychodzi w sposób niezorganizowany i ćwiczy, co kto umie i na co ma ochotę. Pod murami jest trochę inaczej, gdyż wszystko tam lewituje wokół miejscowych nauczycieli lub nierzadko mistrzów (patrz Pod murami Guangfu vol.1). Samodzielny trening solą praktyki Tai Chi.

wizualnie te jego Tai Chi było bardzo toporne

Tym razem o pewnym nauczycielu, który ćwiczył bliżej nas. W przeciwieństwie do opisanego wcześniej nauczyciela, Yan Zhi Yong pojawiał się wcześniej i zaczynał ćwiczył samodzielnie, dopiero potem pojawiały się dwie lub trzy osoby, które przyłączały się do wykonywanej raz za razem formy. Wizualnie jego forma była bardzo siłowa, ale była to specyficzna siła (miałem okazję ją odczuć) budowana na rozluźnieniu. Yan Zhi Yong (tak się przedstawia na WeChacie) najczęściej ćwiczył długą formę stylu Yang. Spokojnie udawało mi się rozpoznawać techniki. Jego ruchy były proste, zwięzłe – dużo bardziej zwięzłe niż te ćwiczone po drugiej stronie placu.

Marek nawet ćwiczył z nim formę i wydawał się być z tego zadowolony. Ja nie próbowałem. Po pierwsze to był dla mnie czas na trening stylu Hao, po drugie jego maniera treningowa choć była interesująca. To tak średnio mi się podobała. To nie zarzut, bo kimże ja jestem żeby oceniać lepszych ode mnie, po prostu coś mi w tym nie leżało. Yan Zhi Yong dość szybko przechodził do pozycji 50/50 i tam się osadzał. Przy tym wszystkim był niewysoki i taki… hm uczciwie zbudowany, co sprawiało wrażenie jakby zupełnie nie przenosił ciężaru.

No, metoda jak metoda, może w innych okolicznościach nawet zainteresowałbym się jakimiś ćwiczeniami z jego jiben gongu, bo już na pierwszy rzut oka widać było, że to praktyk jest, ale formy tak bym chyba ćwiczyć nie chciał. Hmm, ja już coś takiego parę razy rzuciłem, że czegoś tam bym nie tknął, a potem wychodziło jak wychodziło.

spoko… dobrze dobrana klatka filmu potrafi mocno zmienić rzeczywistość 🙂

Yan Zhi Yong miał pewną dość niedokońcafajną przywarę. Wołał nas do siebie lub podchodził do nas i wręcz „kazał” np. stanąć w zhan zhuangu. Robił przy tym wykład, oczywiście po chińsku. Wszystko to, owszem, pewnie miało sens, wszak gość wcale nie był taki kiepski (choć ja oczywiście porównuję go przez pryzmat moich polskich doświadczeń – u nas byłby w topfajf). Ale… zazwyczaj przy takiej okazji pojawiał się jego znajomy z telefonem i wszystko to filmował. To jeszcze nic złego, ale te filmy potem wrzucał na rolki wechata z komentarzem o uczniach, którzy przychodzą do niego prosząc o naukę.

Takich filmów ma sporo, one do tej pory mi się pojawiają. Drugim takim miejscu gdzie Yan Zhi Yong, niczym pająk, polował na swoich przygodnych „studentów” było muzeum stylu Wu. On tam jest chyba codziennie, bo rolki, na których ćwiczy coś z losowo poznanymi turystami, wyskakują mi bardzo często. Zawsze, kiedy tam przechodziliśmy ćwiczył na jednym z dziedzińców lub po prostu siedział na murku obok przygotowanych wcześniej wizytówek.

uścisk miał, zaiste, żelazny

Ja zaznaczę jeszcze raz, wg. mojego kaprawego oka, to co on ćwiczy, jest lepsze od 90% Tai Chi w Polsce. Miałem okazję poczuć jego qinnę i przez chwilę poćwiczyć pchające dłonie. Nawet tak krótkie demonstracje zrobiły na mnie wrażenie, ale to jego parcie na szkło…

Z naszym bohaterem wiąże się jeszcze jedno miejsce w Guangfu. Otóż koło wschodniej bramy, a więc w zasadzie na placu, na którym ćwiczyliśmy, miał on sklep z akcesoriami do ćwiczeń. Miecze, buty, wachlarze i cały ten towar, bez którego żaden ćwiczący nie może się obyć. Chyba jeden z ostatnich takich sklepów w Guangfu. W 2019 było ich więcej, obecnie zginęły pod lawiną wypożyczalni ciuszków dla miłośniczek Hanfu. W sklepie miał też książki, choć potem okazało się, że te niekoniecznie były całkiem legalne :). Odwiedziłem ten sklep ostatniego dnia pobytu w Guangfu – już po opuszczeniu hotelu.

Obejrzałem towar, pogadałem chwilę z gospodarzem (oczywiście made in translator). Dla mnie najciekawsze było to, co znajdowało się na zapleczu sklepu. Na podwórzu budynku, tradycyjnie postawionego na planie prostokąta (zupełnie jak dom mistrza Zhaia), mieściła się jego salka treningowa. Surowa, bez najmniejszych śladów zieleni, za to z „klatką” do ćwiczeń, z masą sprzętu do treningu siłowego. Było tam chyba wszystko: kamienne kłódki czyli chińska wersja kettli, maczugi, ciężkie kule z otworami na palce sąsiadowały z ciężkimi linami i sztangą. W klatce wisiał też worek bokserski obok manekina, którego my „biali” nieodmiennie kojarzymy z Wing Tsunem. Co ważne cały ten sprzęt nosił wyraźne ślady zużycia. Więc albo … kupował sprzęt na ichnim alledrogo, albo jednak uczciwie ćwiczył. Sądząc z jego uścisku – obstawiam to drugie.

Rodor byłby happy

Pod ścianą stał oczywiście stojak, a na nim sporo długiej broni oraz coś, co przypominało średniej wysokości kije pasterskie. Gospodarz powiedział mi, że w jego przekazie jest coś na kształt formy z „laską” i zademonstrował na mnie kilka sprytnych wyhaczeń. Samej formy jednak pokazać nie chciał, obiecał, że jak go zaproszę do Polski, to mnie nauczy… tiaaa… Nikt mu nie powiedział, że w Polsce chętnych to raczej by nie znalazł zbyt wielu? Muszę też przyznać, że wrażenie zrobiło na mnie jak się tą laską posługiwał. Była ona bowiem zrobiona z metalowej rurki, nie jakieś drewniane coś, ale dobre sto pięćdziesiąt cm stali. Machanie tym to kawał uczciwej pracy.

laska stalowego emeryta – zwanego pogromcą ZUSu

I tak… jeśli by ktoś chciał się uczyć od Yan Zhi Yonga, to wizytówkę dostałem i kontakt mam. Myślę, że każdy kto miałby ochotę ćwiczyć bardziej siłowo, byłby z takiej nauki zadowolony. Gość wygląda na człowieka, który szuka miejsca na tym rynku, i któremu zależy na zaistnieniu. Co kto lubi? Wiecie jak to jest, jeden lubi ogórki, drugi organisty córki. Myślę, że tak piętnaście lat temu sam wziąłbym taki kontakt z pocałowaniem ręki. Wtedy przekaz mistrza Zhai’a chyba by mnie nie zainteresował. Ciekawe, jak by teraz wyglądał mój świat, jakbym poznał go wtedy?


1

Jeśli podoba Ci się moja twórczość i chciałbyś mnie wspomóc w realizowaniu pasji ćwiczenia i propagowania Tai Chi możesz mieć w tym niewielki udział.
Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.


A co Ty myślisz na ten temat? Dodaj komentarz