Ostatnio kolega zarzucił mi, że zbyt rzadko piszę o przekazach z linii Chen Man Chinga. Odpowiedziałem mu, że nie prawda bo przecież pisałem o T.T. Liangu (pisałem o nim przy okazji publikacji filmu z formą podwójną w jego wykonaniu) oraz o Huang Sheng Shyanu – nauczycielu z Malezji. Teraz, żeby zaspokoić jego zainteresowanie napiszę coś więcej o uczniu numer jeden mistrza Chen Man Chinga. Będzie o Tung Tsai Liangu (1900 – 2002) znanym mistrzu Tai Chi i autorze wielu książek.
Tung Tsai Liang
Dwudziestego trzeciego dnia pierwszego księżyca w 1900, w małym miasteczku nad brzegiem Morza Żółtego we wschodnich Chinach, w Ninghe (prowincja Hebei) urodził się Tung Tsai . Obecnie to niewielkie miasteczko to najbardziej ruchliwy port w Chinach (i miasto braterskie Bydgoszczy).
Jego ojciec zajmował się handlem. Według relacji pan Liang był to niezwykle pracowitym i oddanym rodzinie człowiek. Jego matka była pobożną świecką buddystką, spędzającą cały wolny czas na prowadzeniu wykładów dla dzieci i pomaganiu mnichom w zdobywaniu funduszy na budowę świątyń. Liang urodził się jako Jui Fu, ale gdy osiągnął dorosłość wystylizował swoje imię na Tung Tsai. Zaiste dziwny to zwyczaj. Miał starszą siostrę i młodszego brata.
Karierę w środowisku sztuk walk rozpoczął w czasie nauki w liceum w Tientsin, gdzie jego nauczycielem wychowania fizycznego był słynny Huang Han Hsun, mistrz boksu modliszki (T’ang Lan Ch’uan). Farciarz… W moim liceum był gość, który brał kasę za rzucanie nam piłki na boisko.
Po szkole nasz bohater rozpoczął pracę w służbach celnych. Pierwsze lata służby spędził w Xiamen (porcie wtedy znanym na świecie jako Amoy). W 1924 wyjechał do Singapuru. Wtedy już jako oficer służby celnej osiągnął dość wysoką pozycję. Bardzo szybko awansował do rangi głównego inspektora.
Tung Tsai Liang (T.T. Liang) służył w wielu dużych portowych miastach i był odpowiedzialny za wszystkie porty wzdłuż wschodniego wybrzeża Chin kontrolowane w ramach koncesji przez Wielką Brytanię. Ogromny i stresujący obowiązek.
W 1933 podczas uczestnictwa w seminarium szkoleniowym dla brytyjskiej służby celnej w Pekinie, mógł uczyć się Tui Shou (pchające dłonie) u Yang Cheng Fu, ówczesnego spadkobiercy rodziny Yang. Liang prawdopodobnie uczył się od niego przez kilka tygodni, ale nigdy nie zaliczał go formalnie do grona swoich nauczycieli. To nie to, co teraz kiedy niektórzy po kilku godzinach spędzonych na seminarium z mistrzem, natychmiast dopisują go do swojego treningowego CV.
Szanghaj
W 1945 Liang ciężko zachorował i przez ponad pięćdziesiąt dni był hospitalizowany w szpitalu w Szanghaju. Cierpiał na zapalenie płuc, zakażenie wątroby i ciężką rzeżączkę, nabyte po latach zażywania narkotyków, alkoholu i wybujałego życia seksualnego. Jak widać służba celna to nie jest lekki kawałek chleba. Lekarze dawali mu około dwóch miesięcy życia. Aby podratować zdrowie, podjął praktykę Tai Chi. I w ciągu sześciu miesięcy poczynił wielkie kroki w kierunku przywrócenia zdrowia. Po całkowitym odzyskaniu zdrowia poprosił o przeniesienie ze służby celnej, zdając sobie sprawę, że ta praca może go zniszczyć. Ja myślę, że z moją pracą i bądź co bądź uregulowanym życiem to ja nigdy nie osiągnę jakiegoś wyższego poziomu. Chyba że wpadnę pod pociąg albo pod coś równie ciężkiego, np. zacząć pracować jako celnik.
W 1948 został służbowo wysłany na Tajwan, co początkowo uznał za hańbę. Po latach przyznawał jednak, że było to błogosławieństwo, ponieważ po wprowadzeniu reżimu komunistycznego został umieszczony na liście osób przeznaczonych do stracenia. Jego najstarszy syn i córka, którzy nadal pozostawali w Chinach zostali przez komunistów uwięzieni. Byli torturowani i przesłuchiwani w celu zlokalizowania ojca.
W 1962 przeniósł się do Stanów Zjednoczonych. Przez sześć lat był tłumaczem prof. Cheng Man Chinga (swojego głównego nauczyciela Tai Chi). Od tego czasu mieszkał i nauczał w różnych miejscach w całych Stanach Zjednoczonych, (Boston, St. Cloud, Minnesota, Tampa, Los Angeles, by wreszcie osiąść w New Jersey). Nauczał Tai Chi, w tak prestiżowych uczelniach, jak Tufts, MIT, Harvard, Smith i Amherst.
Taiwan
Podczas służby w urzędzie celnym w Szanghaju Liang poważnie zajął się tańcem towarzyskim, stając się tam sławnym mistrzem tańca. Jego doświadczenie w tej dziedzinie wpłynęło później na podejście do Tai Chi. Uważał on, że przy treningu Tai Chi muzyka zapewniała taki sam relaks, jak w tańcu. Te wpływy fascynacji tańcem widać w jego systemie dzielenia pozycji Tai Chi tak, aby zapewnić bardzo spójny i rytmiczny sposób wykonywania formy (po latach Bruce Lee doszedł do podobnych wniosków).
Do wszystkim form Tai Chi, które uprawiał wkrótce nadano nazwę „taniec”. Co ciekawe, do podobnych wniosków doszło wielu innych, współczesnych praktyków Tai Chi, bardzo często zaczęto włączać muzykę do treningów form. Kiedyś pisałem, że nie lubię muzyki na treningu, teraz staje mi się ona obojętna. Gra czy nie gra ćwiczę, nie zauważam jej obecności. Może jednak jestem w błędzie?
Ameryka
Liang studiował sztukę walki i Tai Chi u ponad piętnastu nauczycieli. Miał szczęście żyć na Tajwanie w latach 50 XX wieku, ponieważ był to złoty okres dla sztuki wewnętrznej. Wielu wielkim nauczycielom z Chin udało się uciec do Tajwan. Uprawiał głównie styl Yang z przekazu Yang Cheng Fu oraz jego ojca Yang Jian Hou. Ale mieszał to wszystko z modliszką. Trochę jak mistrz Yang Jwing Ming. Lubię tego mistrza.
Mistrz Liang dożył czcigodnym wieku 102 lat, zmarł 17 sierpnia 2002 r.
Poniżej film zawierający formę ręczną w wykonaniu mistrza.
To forma 150 pozycji. Jak widać na filmie to nadal jest tradycyjna forma stylu Yang. Taka sama, jaką ćwiczyłem w YMAA lub w Fundacji Dantian. Choć po prawdzie bliżej jej do tej YMAAowskiej niż do Lao Jia.
To, że mamy tu do czynienia z większą ilością pozycji jest spowodowane próbami dostosowania rytmu dla potrzeb lepszego zrozumienia ćwiczenia. Stąd inne ruchy, których nazwy znajdujemy na filmie. Np przejście pomiędzy uniesieniem rąk a białym żurawiem rozkładającym skrzydła na kruchej gałęzi wielkiej wiśni stojącej szczycie góry (no dobra nieco pojechałem z tą nazwą) nazwano uderzeniem barku. Ja wiem, że tam jest uderzenie barkiem, ale dla mnie to tylko technika, a nie ruch jako całość posiadający swój początek i koniec. To dobrze czy źle? Niby dążymy do tego, żeby forma był jednym długim ruchem, ale z drugiej strony wiele osób to uderzenie barkiem wykonuje bardzo niedbale. Prawdopodobnie nie zwracają na niego takiej uwagi, bo nie ma go spisie ruchów, jest czymś przejściowym.
1
Jeśli podoba Ci się moja twórczość i chciałbyś mnie wspomóc w realizowaniu pasji ćwiczenia i propagowania Tai Chi możesz mieć w tym niewielki udział.
Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.
Cieszę się, że obejrzałem ten film. Zawsze nurtowały mnie pytania o to, dlaczego forma podzielona jest tak, a nie inaczej. I skąd się wzięły różnice w niektórych przekazach? Teraz jak zwykle, kiedy znalazłem już odpowiedź na jakieś pytanie, okazuje się ono niespecjalnie ważne. Tylko jak odseparować te ważne pytania, od nieważnych na etapie wstępnym?
Na pewno masz książkę Jou Tsung Hwa o Taiji…tam masz ciekawe zestawienie grafik porównania form w różnych odmianach TC…i w tej postaci bardzo widoczne są analogie i różnice – co ciekawe podział w YMAA formy na trzy części jest również widoczny w tej książce…
Pewnie że mam, to pierwsza książka o Tai Chi którą sobie kupiłem. Wtedy jeszcze nie myślałem, że będę ćwiczył styl Hao. Tłumaczenie nazw ruchów jest tam koszmarne. Bo skąd ten King Kong – zamiast wielkiej małpy. Chociaż to była wielka małpa, ale nie taka… Może faktycznie nie warto się zajmować nazwami ruchów?
Drogi K.O.,
ostatnimi czasy postanowiłem przetestować metodę T. T. Lianga, ćwiczenia formy do rytmu. Jest poprostu rewelacyjna!
Kiedy Mistrz sam uczył się Tai Chi Quan, przez pół dnia w zupełnej ciszy trenował formę wraz z innymi studentami. Między nimi przechadzał się srogi nauczyciel i krzycząc przerywał trening, kiedy ktoś mylił się w pozycjach lub łamał zasady Tai Chi. Było to bardzo krępujące, więc wszyscy ćwiczyli w dużym skupieniu, aby nie zostać wytkniętymi przez nauczyciela. Choć metoda ta nie była miła, dawała zaskakująco dobre efekty. Kiedy T. T. Liang sam został nauczycielem, wpadł na pomysł, iż podobny efekt może przynieść ćwiczenie do muzyki. Rozpisał całą formę na „bity”. W jego przekazie, każda kolejna pozycja zawiera odpowiednią ilość bitów, a do każdego z nich dopisany jest jakiś fragment akcji (ruch, ciężar, kierunek, intencja…). Po nauczeniu się choreografii należy zacząć pracować z bitami przy muzyce.
Takie też regularne treningi zafundowałem sobie w tym roku. Zaobserwowałem następujące jakości:
• Rytm wymusza wyższy poziom uważności i koncentracji. Kiedy tylko odopłynąłem gdzieś umysłem, momentalnie go gubiłem, a obok mnie pojawiał się „srogi nauczyciel” karząc do niego wrócić i tym samym zaangażować się całkowicie w ćwiczenie.
• Czas między bitami „był plastyczny”. Było go więcej, jeśli byłem z nim zintegrowany i rozluźniony, a uciekał niepostrzeżenie, kiedy pojawiało się w rozsynchronizowanie i spięcie.
• Ponadto, metoda ta wyrównuje tępo, integruje ciało, uczy rozluźnienia i płynności. Pozwala dostrzec alternację faz otwarcia i zamknięcia, tym samym intuicyjnie regulując oddech. Według niej, pozycje w formie należy rozbić na 2, 4 bądź 6 bitów. To da nam 1,2 bądź 3 bity na fazę otwarcia i tyle samo na fazę zamknięcia każdej pozycji. Zwróć uwagę, że choć tempo bitów będzie dokładnie takie samo to fazy otwarcia i zamknięcia a co za tym idzie długości wdechu i wydechu znacząco się różnią, kiedy wykonujemy ruch naprzemiennie przez 2,4,bądź 6 bitów.
Przede wszystkim koncepcja treningu do muzyki ma zadanie budować uważność w każdej fazie ruchu oraz wspomagć koncentrację, ułatwiając osiągać wyższe poziomy praktyki, aż po stan medytacji w ruchu włącznie. Tempo muzyki, do której ćwiczył T. T. Liang, to 42 BPM i jest ono odpowiednie dla zaawansowanej praktyki. W tym tempie pierwszą część formy stylu Yang wykonuje się dokładnie w 2 minuty, więc dwa razy szybciej niż w podstawowym procesie nauki. Zaczynając pracę z Tai Chi do muzyki powinniśmy ćwiczyć w tempie 35 BPM. (Co ciekawe, amplituda 35-42 BPM pokrywa się z ilością uderzeń serca na minutę podczas głębokiego snu).
Ja tą metodą jestem zachwycony i na stałe włączyłem ją jako element treningu.
Polecam
M.W.
Drogi M.W.
Dzięki za tak obszerny komentarz.
Dla wyjaśnienia BPM to beat per Minute czyli uderzenia na minutę. 60 BPM = 1Hz. Z tego wynika że częstotliwość ćwiczenia T.T. Lianga wynosiła 0.7 Hz. To bardziej dla mnie zrozumiałe.
Może byś podzielił się trochę muzyką przy której ćwiczysz? Jak ją dobierasz? W latach 60 został stworzony utwór do ćwiczenia formy 24. Co ciekawe w szkole w ramach której działa Fundacja Dantian ten utwór jest wykorzystywany jako podkład do formy Loa Jia czyli dużo starszej niż forma 24.
Z ciekawości próbowałeś ćwiczyć przy metronomie? Ja ciągle mam wrażenie (może obawę), że muzyka odciąga naszą uwagę od ćwiczenia. Po prostu zaczynamy jej słuchać. Sam się na tym łapałem, przestawałem słuchać muzyki dopiero kiedy świetnie ją znałem.
Rozkładając techniki na bity oczywiście, że z manometrem. Co prawda w formie apki ale cyka tak samo. Muzyka w praktyce T. T. Lianga zawsze była ta sama. Nie pamiętam czy specjalnie dobrana czy skomponowana do formy ale w kółko ta sama. Jest więc tak jak napisałeś, kiedy już ją dobrze znasz można zacząć z nią płynąć i integrować z rymem.
Muzyka T. T. Lianga: https://archive.org/details/master_t.t._liangs_tai-chi_music
Wersja z odliczanymi bitami:
https://archive.org/details/yang_style_tai-chi_chuan
Ja używam muzyki 42 BPM (0,7 Hz :)) znalezionej w sieci:
https://youtu.be/ApBICg3IUec
Ps. Chyba wolę muzykę T.T. Lianga mniej piszcząca. Cały czas mam wrażenie że tą odmienność kulturową muzyki wcale nam nie pomaga.
To jest ten utwór stworzony dla formy 24. W Lao jia też to używają. Mają tylko naniesione nazwy ruchów. Dla pierwszej części nawet bardzo gęsto. Np. pierwszy ruch rozpisany jest na 10 technik. Potem już rzadziej by docelowo podawać nazwy sekwencji. W hao mamy po prostu dźwięki przyrody…